Wir tęsknoty
Nie ma jednego tanga, jak nie ma dwóch takich samych tancerzy. Tango to nie są kroki. To myśl, którą tańczysz.
Tekst: Magdalena Rybak Pracownia Słowa
Ważna jest tradycja, która stworzyła tango, wszystkie rasy, kultury i pokolenia, które się na nie złożyły. Tańce afrykańskich niewolników, miejscowych gauchos i napływowych emigrantów. Tanga tańczone w spelunkach, szynkach i domach publicznych przez kolorowych i białych, marynarzy, robotników portowych i pastuchów. I późniejsze „oczyszczone” tanga salonowe. To wszystko splata się w jedno z największych szaleństw tanecznych wszystkich czasów.
Jak pojedynek
Lata 70. XIX w. Rząd argentyński wydaje dekret zachęcający do imigracji elitę europejską. Korzystają z niego masowo mieszkańcy południowych Włoch, Rosji, hiszpańskiej Galicji. Z drugiej strony na stolicę napierają gauczos (pół-Indianie, pół-Hiszpanie, najmowani wcześniej do wypasu bydła). Nie pasują do miasta, tęsknią do przestrzeni i wolności. Buenos Aires obrasta łańcuszek biednych dzielnic. Na ulicach słychać milongę, w porcie habanerę (karaibski taniec ludowy), w lokalach candombe (taniec afrykański). Do tego dołączają nitki pieśni rosyjskich, żydowskich i polskich. Każdy przywiózł tu swoją tradycję, swoje tęsknoty i marzenia. Splot różnych melodii, tonów i odcieni tworzy tango. Z początku jest to taniec męski: pojedynczy krzyk tęsknoty za lepszym światem, opowieść o zdradach i ranach. Z czasem mężczyźni zaczynają tańczyć ze sobą – na ulicach, w knajpach i domach publicznych. Tango, tak jak picie i karty, staje się próbą sił w oczekiwaniu na wino, pracę lub kobietę, rytualnym bezkrwawym pojedynkiem. Stąd prawdopodobnie „trasy” taneczne – do przodu, do tyłu, obrót i znów po linii prostej. Koniec stulecia. Tango wychodzi z domów publicznych na ulice i do lokali, tancerkami przestają być prostytutki. Wykwita mnóstwo akademii tańca, lokali tanecznych i podrzędnych tancbud. Nadal jednak kobiety odpłatnie użyczają siebie jak instrumentu. Są narzędziem, którym mężczyzna opowiada swoją historię. Przyśpiewki szybko zastępuje pianola z taśmami. Równie szybko jej miejsce zajmują uliczni grajkowie (najczęściej trio: skrzypce, flet, gitara): grają do pierwszej krwi i zwijają się do kolejnego lokalu. Tym wszystkim nasiąkają tanga, a posklejane melodie powoli nabierają stałej formy. Z czasem dołącza bandoneon – przypominający akordeon niemiecki instrument, używany na bawarskich potańcówkach i uroczystościach religijnych (przedostał się do Buenos Aires wraz z niemieckimi marynarzami). Jego dwugłosowość (przyciśnięcie guzików – dźwięk jasny, przezroczysty, ściśnięcie harmonii – szorstki, chrapliwy) doskonale oddaje naturę ludzkiej duszy i tanga.
Jak wyzwolenie
Na uliczne potańcówki tłumnie zaczynają przybywać dzieci z bogatych domów. Tango z ulicy przenika na salony, a do lokali napływają pieniądze. Pojawiają się pianole, lokalne orkiestry i kompozytorzy. Muzyka z barów wabi kobiety. Mężczyźni protestują przeciwko temu, żeby tańczyły je ich siostry, żony i córki. Wybucha pierwsza rewolucja feministyczna w Buenos Aires, w efekcie której kobiety zaczynają tańczyć tango. Przekroczenie norm społecznych wywołuje skandal – wszyscy tangueros (tańczący tango) są odsądzani od czci przez Kościół, a taniec obwiniany o rozkład życia rodzinnego. Pierwsze tanga pozostają nie zapisaną opowieścią, zapewne były instrumentalne. Może pojedyncze frazy powstawały spontanicznie w toku nocnych wrażeń. Dopiero na salonach do melodii dołącza pieśń. Symbolicznym przełomem staje się występ Carlosa Gardela. W 1917 r. ten znany wykonawca pieśni kreolskich, śpiewając tango „Mi noche triste” („Noc moja smutna”) z muzyką Samuela Castrioty i słowami Pascuala Contursiego, staje się symbolem tanga i uwalnia je z przedmieść argentyńskich. Tango trafia do Europy na początku XX w. Bogaci Argentyńczycy raz do roku odbywają podróż na stary kontynent, ich synowie zostają tu na studia i pokazują rówieśnikom, jak się bawi ulica w Buenos Aires. Paryż natychmiast podchwytuje ten taniec. Jest czas prowokacji: powstają „Dzienniki” Anais Nin i obrazy kubistów, Isadora Duncan zrywa z tradycją klasycznego baletu, Coco Chanel kreuje wizerunek nowej, niezależnej kobiety. Tango podbija Paryż i rozpoczyna triumfalny pochód przez świat, szybko zyskując sobie także przeciwników. W purytańskiej Wielkiej Brytanii zostaje zakazane w 1907 r. We Francji rzecz miałaby się pewnie podobnie, gdyby nie salonowa ewolucja tanga, podczas której traci wyzywający charakter. Pius X w imieniu Watykanu obwołuje tango źródłem grzechu. Ale już jego następca, Pius XI, zmienia opinię po występie sławnego tancerza, Casimira Ain. Tango uznane zostaje za sztukę. Lata 50. To złoty okres tanga. Polityka społeczna rządu Perona faworyzuje klasę średnią, co przyczynia się do rozwoju przemysłu rozrywkowego. Powstaje wiele lokali i boisk sportowych. Wszędzie tam wieczorami spotykają się ludzie, żeby tańczyć tango. Z czasem w każdej dzielnicy powstaje tangeria (przez nas nazywana „milongą”, co po argentyńsku znaczy dokładnie „potańcówka”). Okoliczne rodziny schodzą się tam w określone dni tygodnia. Każda ma swój stolik, przy którym siada babcia, dziadek, rodzice i dzieci. W tych warunkach powstaje zwyczaj cabeseo, proszenia wzrokiem (wystarczyło zerknąć w odpowiednią stronę). Uciera się też tańczenie całej tandy (4 tanga albo 3 szybsze utwory tj. walc lub milonga, która jak tango jest w takcie 4/4, jednak wartości ósemekowe w milondze są dzielone w sposób 3+3+2, podczas gdy podział rytmiczny w tangu występuje co 4 ósemki). Jedna tanda to akurat tyle, żeby zdążyć się ze sobą oswoić, nacieszyć i nie przesycić. A jeśli jest źle, to też wytrzymać. Po 1955 r. przychodzi załamanie ekonomiczne. Pojawia się godzina policyjna i bary zaczynają być kontrolowane. Tango w Argentynie wypierane jest przez telewizję, Beatlesów, jazz oraz brazylijską bossa novę. Nad La Platą nastaje dyktatura wojskowa. Zakazy zgromadzeń publicznych gaszą tango na ćwierć wieku.
Jak koło historii
Lata 80. i 90. Tango przeżywa swój renesans, m.in. dzięki przedstawieniu „Tango Argentino” czy filmowi „Tango” Carlosa Saury, dzięki zespołom Gotan Project, Bajofondo czy Juanowi Caceresowi. A przede wszystkim za sprawą Astora Piazzolli. Jest on jednym z najważniejszych kompozytorów tworzących tanga po II wojnie światowej, założycielem Quintetto Nuevo, zespołu, który otwiera nowy rozdział w historii tanga: tango nuevo. Łączy tradycję z nowoczesnymi technikami kompozytorów - Ravela, Messiaena, Schönberga, Bartóka czy Strawińskiego. Teraz w Buenos Aires rozwija się tango-biznes. W odpowiedzi na europejskie zapotrzebowanie powstaje mnóstwo szkół. Wielu bezrobotnych zaczyna tańczyć po to tylko, by uczyć i zarabiać. Przed planowanym wyjazdem lepiej zasięgnąć informacji u osób, które niedawno tam były. Wybrać styl, szkołę, która się w nim specjalizuje i nauczyciela, który stanie się przewodnikiem. W Buenos Aires istnieje mnóstwo tangerii. Część jest nastawionych na nowy styl, część na stary. Nowy styl stworzyło młode pokolenie, które miało dość niewygodnego stylu milongero. Bo milongero boli. To są przeprostowane kolana i sztywna postawa. Tango nuevo całą współczesną wiedzę o ciele próbuje włożyć w starą formę tanga. Mniej elegancji, więcej bycia ze sobą w jednej wspólnej energii, w jednym wspólnym ruchu. Więcej miękkości i wygody. Podstawowa zasada: na milongę chodzi się pojedynczo. Jeśli kobieta wchodzi na salę z mężczyzną, nikt jej nie poprosi. Kolejna: jeśli zgadza się na kawę, zgadza się łóżko. Na parkiecie pary cały czas się zmieniają. Taniec odbywa się w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara. I wszyscy tańczą z osobami na swoim poziomie. Początkujący tańczą w środku, zaawansowani na zewnątrz koła, by się pokazać. Obowiązuje elegancki strój. Młode Argentynki preferują styl sportowy (luźne dresowe spodnio-spódnice), panie pół-długie spódnice z rozcięciem. Kabaretki i węże boa to europejski sen na temat tango. W Argentynie tango jest kulturą niską. Na lokalne milongi chodzi stary pan szewc i pani z piekarni. Tego samego dnia o tej samej porze siadają przy swoim stoliku. Siedzą, patrzą, szukają wzrokiem, proszą, tańczą. I to nie jest tango namiętne i szalone, to jest tango „człapane”. Eleganckie, ale wolne i spokojne. Cała masa turystów zadeptuje te zasady. Proszą „z desantu”, uprawiają „akrobatykę”. Ginie tangowość tanga.
Jak w Argentynie
W Polsce tango odrodziło się pod koniec lat 90-tych. Pola Policzkiewicz i David Ramassamy jako pierwsi tańczą, uczą i organizują milongi (tangowe spotkania taneczne) w Warszawie. Niedługo pojawia się druga para – Agnieszka Herbich i Tomasz Potocki. 5 lat później Jakub Korczewski otwiera w Warszawie pierwszą komercyjną szkołę „Złota Milonga” i jako pierwszy zaczyna masowe szkolenie. W tej chwili liczące się nazwiska to: Beata Maia Gellert, Pola i Janek Woźniak, Luiza Pasierowska, Kasia Chmielewska i Mateusz Kwaterko, Jakub Korczewski. Poza Warszawą działają: Aleksandra Szyszka i Tomasz Rutkowski we Wrocławiu, Maciej Miszczak w Krakowie, Małgorzata Knopp i Jarosław Chojnacki w Trójmieście. Ale polskim centrum tangowym pozostaje Warszawa. Tu wszystko dzieje się i miesza. Szkoły, metody, warsztaty, występy i festiwale (najważniejszy Międzynarodowy Festiwal Tanga). I to wszystko składa się na ogólny styl „warszawski”. Bardziej zmieszany i rozmiękczony niż w innych miastach. Tango staje się coraz bardziej popularne. Ale wciąż mało jest go na zewnątrz. Szkoły są słabo rozreklamowane. Trzeba wejść w środowisko, żeby zorientować się, u kogo warto się uczyć i gdzie. Tango jest ukryte, bo nie jest łatwe. Wymaga wysiłku, wytrwałości, pracy. Ale niesie ze sobą dużo satysfakcji. Do tanga się dojrzewa. Jest jak kultura wina czy herbaty. Wiąże się z ogólnym poziomem świadomości, społeczeństwa i jednostek. Trzeba coś przeżyć, zrozumieć, zauważyć. Dlatego średnia wieku na warszawskich milongach to 30+ i 50+. I to jest dobry sort ludzi: wyższe wykształcenie, osiągnięcia zawodowe i ciągłe poszukiwania: odpowiedzi, pytań, namiętności albo ukojenia. W muzyce, tańcu, wspólnym ruchu z kimś, z kim można pomilczeć o cierpieniu, tęsknocie, nadziejach i marzeniach. Tango jest estetyką ciszy. Wspólnym milczeniem. Wspólną próbą, żeby tę jedyną chwilę razem przetańczyć jak najuważniej, jak najpiękniej, jak najlepiej.
Tekst ten ukazał się w Tygodniku Powszechnym nr. 5 (3108) 1 lutego 2009r. i powstał dzięki pomocy Beaty Mai Gellert i jej szkoły tanga