Wywiad z Roberto Herrera przeprowadzony przez Nicolette Vajk, opublikowany w El Farolito w czerwcu 2005
Roberto Herrera, nauczyciel wielu młodych gwiazd współczesnego tanga, powszechnie podziwiany tancerz, choreograf i mistrz. Uznawany za spadkobiercę Antoniego Todara, rozpoczął karierę w latach 80-tych i od tego czasu występował na całym świecie z pokazami tanga. Trudno wyliczyć wszystkie jego osiągnięcia, pracował w najsłynniejszych zespołach tanecznych, często jako kierownik artystyczny. Warto wspomnieć, że Roberto Herrera i Vanina Bilous występowali jako tancerze wraz z orkiestrą Osvalda Pugliese w ostatnich latach poprzedzających śmierć wielkiego mistrza. Dziś Roberto stara się godzić tradycję z nowoczesnością. Jego Akademia, z siedzibą w Buenos Aires, wywiera przemożny wpływ na współczesne tango, a najnowszy show Roberta - Tango Nuevo - odniósł wielki sukces.
El Farolito: Kiedy rozpoczęła się twoja przygoda z tangiem?
Roberto: Ponad dwadzieścia lat temu. Pochodzę z miasta San Salvador w prowincji Jujuy. Gdy miałem osiem lat zainteresowałem się tańcami ludowymi. W czasie tzw. penas folkloricas (zabaw ludowych), całe rodziny tańczyły tango. Przypominało to raczej rytmiczne stawianie kroków, 1–2, 1–2−3, trochę jak walc. Do Buenos Aires przyjechałem w 1986 roku. Miałem wtedy 23 lata. Marzyłem o tym, by dostać się do Ballet Folklórico Nacional, założonego i kierowanego przez El Chucara i Normę Violę. El Chucaro miał wielki dom, ponieważ nie miałem gdzie mieszkać, zaproponował, żebym się zatrzymał u niego. Spostrzegł, jak bardzo garnę się do nauki, postanowił wziąć mnie pod swoje skrzydła. W zamian za to robiłem zakupy, sprzątałem i pomagałem mu w prowadzeniu zajęć. Zostałem jego asystentem i rzeczywiście wiele się od niego nauczyłem. El Chucaro powiedział mi: tancerze ludowi to gauchos, ci, którzy tańczą tango to milongueros, ty zaś jesteś prawdziwym tancerzem, musisz się nauczyć wszystkich tańców, również tanga. Poszedłem więc na pierwszą w życiu milongę do Canning. Brałem lekcje ze wszystkimi mistrzami tanga, ale nie mogłem zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, nie czułem tego tańca. Dopiero w 1991 roku trafiłem na odpowiedniego człowieka. Antonio Todaro odkrył przede mną tajemnice tanga. W tamtym czasie tylko on uczył, jak prowadzić partnerkę. Nie umiałem jeszcze improwizować. Todaro chwycił mnie w ramiona - po raz pierwszy nauczyciel, mężczyzna objął mnie w taki sposób - i pokazał jak poprowadzić partnerkę do boleo czy skoku. Miał wielki bandzioch, ale niebywałą równowagę!
El Farolito: Twoje pierwsze zawodowe doświadczenia z tangiem sięgają lat 80-tych?
Roberto: To prawda. W 1986 roku argentyńscy producenci wraz z kolumbijskim reżyserem, Marcosem Surinagą, postanowili nakręcić “Tango Bar”. Moim zdaniem to jeden z najlepszych filmów o tangu; rekonstytuuje stare, autentyczne tango z wiernością filmu dokumentalnego. Tancerze zaangażowani do filmu ćwiczyli choreografie w domu El Chucara. Zachęcił mnie, bym się zgłosił w razie, gdyby poszukiwano jakiegoś zastępcy. Prawdę mówiąc, miałem za sobą dopiero cztery lekcje tanga: potrafiłem jedynie prowadzić ochos do tyłu i do przodu, a i to robiłem rękoma! Producenci zaangażowali parę, która miała zatańczyć milonga tangueada w starym stylu. Dziewczyna nazywała się Mabel Dai Chee Chang, była pół-Azjatką, pół-Argentynką. Piękna kobieta, z bladą cerą, długimi czarnymi włosami. Przypominała urodą tancerki tanga z lat 20-ych, chociaż nie miała większego pojęcia o tangu. Była za to doskonałą tancerką, zresztą obecnie jest wybitną choreografką. Jej partner nie stawił się na pierwszą próbę. Zastąpiłem go. Nawalił jeszcze dwa razy i znów go zastępowałem. W końcu Norma Viola zaproponowała producentom, żeby zaangażowali mnie do filmu. Nie paliłem się do tego, byłem świadom swoich niedociągnięć, ale zaufałem Violi. Staranny makijaż, charakteryzacja, a do tego wąsik i blizna na brwi, wyglądałem jak prawdziwy cuchillero (nożownik). Spodobałem się producentom. Zapłacili mi majątek za występ, a przecież stawiałem dopiero pierwsze kroki w tangu! Podczas nagrań, byłem świadkiem niesamowitej sceny. Para milongueros musiała powtarzać kilka razy swój występ, gdyż światło nie było odpowiednie. Za każdym ujęciem, chociaż wciąż puszczano ten sam utwór, tancerze zmieniali choreografię. Nie byłem jeszcze nigdy na milondze, nie rozumiałem, co się dzieje. Podszedłem do tych tancerzy, żeby im pogratulować. Zapytałem mężczyznę, ile choreografii ma opracowanych. A on odpowiedział, że improwizuje! Zapytałem, ile zna kroków czy figur, on zaś odparł, że wszystko wymyśla w trakcie tańca! Dla mnie było to prawdziwe olśnienie, wcześniej znałem tylko tango choreograficzne.
El Farolito: Kilka lat później występowałeś już w show “Tango Pasión”.
Roberto: Tak. W 1994 roku Mel Howard przygotował nowy program z myślą o tournée po Europie. Oryginalny spektakl, który, w zamyśle, miał być kontynuacją “tango Argentino” zebrał fatalne recenzje w Nowym Jorku, zarzucano mu nadmierne przerysowanie, karykaturalność. Howard wprowadził więc zmiany, dokonał też kilku przetasowań w samym zespole, między innymi zaangażował mnie i moją partnerkę, Vaninę Bilous. W naszej trupie panowała jednak fatalna atmosfera. Inni tancerze wywodzili się z zespołów tańca ludowego, potrafili jedynie wykonywać uprzednio opracowane układy. Jedynie my oraz jeszcze jedna para - Alejandra Mantinan i Gustavo Russo - umieliśmy tańczyć tango. Prasa holenderska i niemiecka pisała tylko o nas. Pozostali członkowie zespołu szybko nas znienawidzili; w Wiedniu miała się odbyć promocyjna sesja zdjęciowa, nawet nas nie zawiadomiono. Tłumaczyli się później, że nie mogli nas złapać, a przecież cały czas byliśmy w hotelu. Postanowiliśmy wystąpić z zespołu. Później, wraz z moim bratem Estanislao i jego partnerką - Cecilią Gonzales - dawaliśmy show w restauracji El Querandi, trwało to aż do 2001 roku. Towarzyszył nam kwartet ze śpiewakiem, wszystko odbywało się na malutkiej scenie w kształcie trójkąta. Zmieniliśmy nasz styl: smokingi i błyszczące czarne suknie odwiesiliśmy na wieszaki, zrezygnowaliśmy ze skoków i “powietrznych akrobacji”. Inne tangowe lokale poszły w nasze ślady, tak to się wszystko zaczęło. Po opuszczeniu Querandi zacząłem dawać lekcje i robić to, co mi się rzeczywiście podobało. Zostałem tancerzem Osvalda Pugliese, ale nęciły mnie inne klimaty, bardziej nowoczesne, odpowiadające duchowi czasu. Stąd nazwa mojego show: “Tango Nuevo”. Nie jest to li tylko styl, to raczej forma ekspresji cielesnej, podlegająca stałym ewolucjom. Zresztą to samo można powiedzieć o folklorze. Taniec ludowy i tango to moje dwie wielkie miłości. Obecnie potrafię je łączyć na scenie, wiem, kiedy oddzielać oba te składniki, a kiedy je mieszać.
El Farolito: Kilka lat temu rozstałeś się z Vaniną Bilous. Jak układa ci się współpraca z nowymi partnerkami?
Roberto: Vanina i ja byliśmy partnerami w tańcu i w życiu, wspólnie założyliśmy szkołę, byliśmy cały czas razem, siedem dni w tygodniu. Nie wytrzymaliśmy tego. Okazało się, że mamy inne cele. Vanina pragnęła odpocząć, rozumiałem to: wykonywaliśmy morderczą pracę. Rozstaliśmy się więc, ja nadal występowałem w Querandi, a Vanina wyszła za mąż i urodziła dziecko. Teraz pracuję z partnerkami na okresowe umowy. Współpracujemy ze sobą przez rok, a później, ewentualnie, odnawiamy kontrakt. Moim zdaniem Fred Astaire i Ginger Rogers byli najwspanialszą parą taneczną wszechczasów. Otóż współpracowali właśnie w taki sposób, podpisywali za każdym razem kontrakt. W tangu, zawodowi tancerze często się zakochują w swoich partnerach, wierzą, że te wspaniałe emocje, które wyzwalają się w czasie tańca, opromienią również ich życie; wierzą, że będą ze sobą już na zawsze. W życiu jednak dochodzi do kłótni, rozstań… Moim zdaniem w zawodowym tańcu mieszanie tych dwóch porządków nie jest najwłaściwszym podejściem. Z Natachą Poberaj tańczyłem przez trzy lata. Pod koniec każdego roku podejmowaliśmy decyzję o przedłużeniu kontraktu. Kiedy Natacha postanowiła spróbować czegoś innego, rozstaliśmy się w jak najlepszej komitywie. Bardzo się lubimy i darzymy wzajemnie szacunkiem.
El Farolito: Jak narodziło się Tango Nuevo?
Roberto: Tango Nuevo jest w dużej mierze widowiskiem autobiograficznym. Opowiada o pierwszych latach mojego pobytu w Buenos Aires, chociaż przeniosłem te wydarzenia w lata 40-te. Chciałem odtworzyć klimat, jaki panował w tym mieście, kiedy mój nauczyciel tańców ludowych - El Chucaro - odkrywał tango. Większość tangowych widowisk opowiada o imigracji. Pasjonuję się historią Argentyny, chciałem pokazać coś innego. Dlatego zdecydowałem się na lata 40-te, okres wielkiego ruchu społecznego, który wyniósł Perona do władzy. W Tango Nuevo pojawiają się również odniesienia do represji z lat 60-tych. Sam padłem ich ofiarą, na szczęście w moim wypadku nie było to nic naprawdę poważnego. Kiedy miałem 16 lat zostałem zatrzymany i wtrącony do małej celi z pięcioma innymi osobami. Nie dano nam nic do jedzenia, nie pozwolono chodzić do ubikacji… A wszystko dlatego, że nie miałem przy sobie dowodu tożsamości! No i wreszcie Tango Nuevo oddaje hołd młodemu tangu, które odrodziło się w latach 80-tych oraz współczesnemu tangu elektronicznemu. Dzisiejsi 16-o, 17-o letni tancerze są przyszłością tanga. W choreografiach inspirowałem się muzyką Bajo Fondo, Tanghetto, Debayres, Tango Nuevo. Utwór “Mi Corazon” Bajo Fondo to w rzeczywistości piosenka El Polaco Goyeneche. Nawet jeśli młodzi nie wiedzą kim jest Goyeneche, jaką rolę odgrywał w świecie tanga, warto ich oswajać z korzeniami tanga. W tym sensie nowoczesne aranżacje dawnej muzyki mogą mieć funkcję edukacyjną…
El Farolito: Występujesz w pokazach, ale także uczysz. Jak pomagasz swoim uczniom w doskonaleniu umiejętności?
Roberto: Uwielbiam uczyć! W swojej szkole mieszam uczniów z rozmaitych poziomów. Początkującym trudno jest robić postępy, jeśli tańczą tylko ze sobą. Początkujący, który może ćwiczyć z kimś średnio zaawansowanym, będzie się uczyć o wiele szybciej, a średnio zaawansowany może się przekonać, czy potrafi prowadzić kogoś początkującego. Prowadzący powinien umieć tańczyć z każdym, nie tylko z boginiami tanga, które zawsze wiedzą, kiedy powinny wykonać ocho.
El Farolito: Jakich rad udzieliłbyś tangueros i nauczycielom?
Roberto: Pewnego dnia w Niemczech zapytano mnie, ile milimetrów powinien wynosić odstęp między podłogą a obcasem partnerki. Podnoszenie obcasów to oczywiście zapożyczenie z baletu. Przyjrzyjmy się jednak wielkim tancerkom tanga, stawiają obcasy na ziemi, ponieważ tango to taniec naturalny! Przecież nikt nie chodzi po ulicy na palcach. Niektóre osoby biorą kilka lekcji i od razu same zaczynają uczyć. I przekazują swoim uczniom tego typu bzdury. Taniec sceniczny różni się od tańca na milondze. Niektóre osoby nie rozumieją tej różnicy. Wydaje im się, że to co widać na scenie, można też wykonać na zatłoczonum parkiecie podczas milongi. Nauczyciele powinni się zastanowić nad tym, czego uczą, pieniądze to nie wszystko…
El Farolito: Umiejętność podążania jest bardzo istotna?
Roberto: Oczywiście, to absolutna podstawa. Kiedy zaczynano tańczyć tango, nie było żadnych szkół. Aby mężczyzna mógł podbić kobietę swoim tańcem, musiał wcześniej ćwiczyć z innymi mężczyznami, dać się im prowadzić. Faceci tańczyli ze sobą, uczyli się od tych, którzy mieli więcej doświadczenia. Tak właśnie było ze mną, kiedy Todaro chwycił mnie w swoje ramiona. Uczyłem się już od trzech, czterech lat, ale po raz pierwszy prowadził mnie mężczyzna! Jeśli chcemy sprawdzić, czy potrafimy prowadzić, najlepiej spróbować zatańczyć z kimś, kto tańczy w innym stylu niż my. Jeśli się uda, znaczy to, że prowadzimy we właściwy sposób.
El Farolito: W jakim sensie tango jest czymś wyjątkowym?
Roberto: Lubię ruch w tangu: nie ma ani ścian, ani sufitu. Jest tylko podłoga, nic więcej. Cudownie jest móc spotkać się z obcokrajowcem, który nie zna naszego języka, ale dzieli z nami pewien wspólny język ciała. Tańczymy tango, milongę lub walca i w ciągu tych trzech minut doskonale się rozumiemy. Harmonia w tańcu to magiczna, niezwykła chwila. A taką harmonię można osiągnąć w dowolnym zakątku świata, co jest już doprawdy niesamowite. Dla mnie tango to ucieleśnienie ducha, ekspresji, człowieczeństwa.
Tłumaczenie: Mateusz Kwaterko